Opowieści metaforyczne: Droga do zmiany
- Agnieszka Wieland
- 23 maj 2021
- 4 minut(y) czytania

Pewnej czerwcowej nocy w dwóch rodzinach mieszkających w jednej wsi urodzili się chłopcy. Jednemu nadano imię Jan, drugiemu Adam. Rodziny tych chłopców mimo, iż znały się i często się ze sobą spotykały, to miały różne sposoby na wychowywanie tak zwanych „dobrych ludzi”.
Rodzice Adama twierdzili, że tylko dobre słowa i pochwały są w stanie sprawić, że człowiek będzie dobry. Rodzice Jana natomiast cenili krytykę, oceny i kontrolę. Twierdzili, że najwłaściwszym sposobem wychowywania jest nieustanne upominanie i zwracanie uwagi.
Adam wzrastał w poczuciu całkowitej akceptacji. Słyszał codziennie, że jest wspaniały, kochany, piękny, ładnie chodzi, cudownie śpiewa, doskonale się rozwija. Nawet kiedy coś popsuł rodzice doszukiwali się w tym pozytywnych cech. Mówili na przykład: „Doskonale, że stłukłeś tę donicę, bo dzięki temu możesz przyjrzeć się korzeniom rośliny.” Mówili też: „Adaś ze wszystkim sobie poradzi, bo jest urodzonym zwycięzcą!” i „Adasiu jesteś najlepszym i najzdolniejszym dzieckiem na świecie”. Ich syn rósł lecz jeszcze szybciej rosło jego ego i przekonanie, że właściwie nie musi się o nic szczególnie starać, ponieważ jest doskonały właśnie taki, jaki jest. Był bardzo pewny siebie i zadowolony, dzięki czemu również obcy ludzie prawili mu komplementy, co utwierdzało go w poczuciu wyjątkowości.
Tymczasem rodzice Jana od najmłodszych lat wiele wymagali od swojego syna. Kiedy zaczął chodzić, starali się, żeby chodził w prawidłowy sposób. Kiedy zaczął mówić wiele czasu i uwagi poświęcili, by wymowa słówek i głosek była taka, jak należy, by zdania były piękne i wypowiedzi rozwinięte. Rzadko kiedy byli zadowoleni z osiąganych przez Janka efektów ponieważ chcieli wpoić mu pracowitość i dążenie do doskonałości. W efekcie Janek często słyszał, że musi się bardziej postarać, że jeszcze dużo pracy przed nim. Kiedy osiągał jakiś mniejszy cel, rodzice natychmiast wskazywali mu większy, a następnie jeszcze większy. W duchu cieszyli się, że syn się rozwija, ale mówili zazwyczaj „Za wcześnie na owacje.” lub „Stać cię na więcej synu” i wytykali swojemu dziecku zauważone niedociągnięcia. Janek wzrastał w poczuciu, że ciągle robi zbyt mało, mimo tego, że pracował z całych sił. Zdobywał wprawdzie nagrody i wyróżnienia w wielu dziedzinach, ale nie potrafił się z nich cieszyć ponieważ dostrzegał wszystkie drobne potknięcia, jako przejaw swojej słabości.
Los chciał, że obaj chłopcy zapisali się na wyprawę w bardzo wysokie góry. Adam chciał zdobyć najwyższy szczyt Ziemi ponieważ był przekonany, że z zasobem swoich licznych zalet, z łatwością sobie z tym poradzi. Natomiast Jan chciał doświadczyć, jak to jest osiągnąć coś ekstremalnego, coś czego nie będzie można podważyć, coś nad czym nie stoi nic wyższego, czy doskonalszego.
Chłopcy przygotowywali się do wyprawy w różny sposób. Janek pracował ciężko, ćwiczył mięśnie oraz wytrzymałość, wiele czytał o warunkach panujących na górze, starannie przygotowywał ekwipunek nieustannie go udoskonalając, ciągle jednak brakowało mu pewności, że ma już to wszystko, co powinien mieć. Natomiast Adam nie wysilał się zbytnio, najczęściej oglądał zdjęcia osób, które tę górę zdobyły przed nim i wyobrażał sobie siebie na szczycie Mount Everest. Do plecaka wrzucił to, o czym można było przeczytać na stronach internetowych dla himalaistów.
W dniu, w którym rozpoczęła się wyprawa obaj chłopcy stanęli twarzą w twarz. Niepewne spojrzenie Janka, napotkało radosne spojrzenie Adama.
- Widać, że koleżka trzęsie portkami - pomyślał Adam.
- Ten chłopak musi być rewelacyjnie przygotowany, jest taki pewny siebie - pomyślał Jan i poczuł bardzo mocno, że czegoś mu brakuje.
W trakcie marszu Janek z zachwytem przyglądał się Adamowi, podziwiał jego pewny krok i zadowoloną minę. Natomiast Adam zerkał ze złośliwym uśmieszkiem na wielki plecak Janka i zastanawiał się jak długo chłopak wytrzyma pod, jego ciężarem. Tak wyglądał pierwszy dzień.
Każdy kolejny dzień obnażał nieprzygotowanie Adama, który miał trudności w aklimatyzacji i prędko tracił siły. Co zadziwiające, mimo przeszkód, nigdy nie tracił wiary w to, że jest zdolny do zdobycia góry.
Inaczej było z Jankiem, ten widząc, że Adam słabnie, zaczął podważać własne możliwości, choć tak naprawdę czuł się dobrze - Skoro Adam ma problemy, to pewnie i mi wkrótce przytrafi się coś podobnego. Powinienem wrócić do bazy, a później do domu, póki jeszcze nie jest za późno – mówił sam do siebie – Lepiej zrezygnować niż ośmieszyć się przed tymi wprawnymi alpinistami – szeptał patrząc na Adama, bo czuł zażenowanie widząc słabnącą kondycję rówieśnika.
Po długim namyśle Janek postanowił udzielić rady koledze – Na twoim miejscu zrezygnowałbym z wyprawy, jeśli chcesz wrócę do domu razem z tobą… - powiedział kamuflując swój lęk przed ośmieszeniem i ubierając go w szaty szlachetności.
- Nie żartuj! Nie ma mowy żebym się poddał! To chwilowe trudności, organizm niebawem się przystosuje – Adam ledwie mówił leżąc na plecach i oddychając ciężko.
- Nie wydaje mi się, z każdym dniem jest coraz gorzej – skonstatował Jan.
- Nie kolego, mylisz się! Z każdym dniem jest coraz bliżej.
- Bliżej do czego? – już chciał zapytać, czy aby nie do śmierci, ale ugryzł się w język.
- Do celu kolego! Do celu!
Janek widząc upór kolegi postanowił, że będzie go wspierał w trakcie całej wyprawy.
Po kilku tygodniach obaj rówieśnicy stanęli na szczycie góry.
Janek patrząc w przestrzeń stwierdził odkrywczo: „Już wiem, czego mi cały czas brakowało! Brakowało mi wiary w siebie oraz wiary w to, że jestem zdolny odnieść niepodważalny sukces. Dzięki tobie to odkryłem Adamie!” i rzucił się z wdzięcznością w objęcia kolegi.
- Wiesz Janku? Ja też coś odkryłem… odkryłem, że dotąd brakowało mi pracowitości i pokory, gdyby nie ty nigdy bym się tego nie dowiedział… - Adam nie skrywał wzruszenia i łez napływających mu do oczu.
Od tamtej pory trudno było o bardziej wiernych przyjaciół.
Kiedy chłopcy wrócili do rodzinnej wsi dało się słyszeć jak ten i ów widząc ich mówi, że „wspaniale się uzupełniają” i że „jeżeli będą się trzymać razem to niejedno w życiu osiągną”. Chłopcy nie potrzebowali tego słyszeć, czuli to doskonale i wiedzieli, że stanowią niepokonany zespół.
コメント